Tagi
abraham, czołgi, filipowicz, godlewski, kawaleria, maczek, mastelarz, mit, mokra, szable, szarża, ułani
Polska kawaleria wielokrotnie w historii udowadniała swoją przydatność na polach bitew. Nie inaczej było w 1939 roku, kiedy to była najlepszą bronią w walce z dywizjami niemieckimi. Jesień 1939 roku była bogata w wiele fascynujących postaci i wydarzeń związanych z kawalerią. Dziś chce przypomnieć piękne, wrześniowe karty bojowe polskiej kawalerii i sprostować jeden mit pochodzący z tamtego czasu – mit szarży polskich ułanów na niemieckie czołgi, który jest kompletną bzdurą.
Słowem wprowadzenia, we wrześniu 1939 roku polska kawaleria stanowiła ok. 10% sił zbrojnych naszego kraju. Posiadaliśmy 40 pułków kawalerii (27 pułków ułanów, 10 pułków strzelców konnych oraz 3 pułki szwoleżerów) sformowanych w 11 samodzielnych brygad kawalerii (Krakowską, Kresową, Mazowiecką, Nowogródzką, Podlaską, Podolską, Pomorską, Suwalską, Wileńską, Wielkopolską i Wołyńską). Do tego należy dodać 10. Brygadę Kawalerii Zmotoryzowanej oraz Warszawską Brygadę Pancerno-Motorową w skład których wchodziły również jednostki kawalerii. We wrześniu 1939 roku kawalerii przypadła rola wojsk pomocniczych. Wynikało to przede wszystkim ze słabości finansowej Polski, której nie było stać na masową produkcję czołgów. Generał Sosnkowski twierdził, że nasza kawaleria jest przeżytkiem i zatrzymała się na poziomie lat 1914-1920. Był on zwolennikiem tworzenia dywizji zmechanizowanych, szybszych od kawalerii, ale wymagających dużych nakładów finansowych. Co prawda generał Daniel Konarzewski udowodnił, że roczne utrzymanie brygady pancernej jest znacznie tańsze niż konnej, jednak należy do tych słów podchodzić z jedną uwagą – potrzebny był kapitał do stworzenia przemysłu ciężkiego nastawionego na produkcję czołgów. Byłaby to inwestycja kapitałochłonna, bowiem potrzebowałaby ona dużych nakładów na rozruch: budowę fabryk, produkcję części i czołgów, zakup surowców, licencji na podzespoły, przeprowadzenie badań nad bronią. Koniec końców zdecydowano się na kawalerię i uczyniono wiele prac, by polska jazda potrafiła wydatnie walczyć z wrogiem.
Nasza kawaleria nie była typową podręcznikową kawalerią. Była to mianowicie piechota wsadzona na konie. Mówiąc ściślej była to formacją, która poruszała się w szyku konnym, ale walczyła w szyku pieszym. Nasycono ją mocno bronią przeciwpancerną w stosunku do liczebności jednostek. Brygada Kawalerii odpowiadała mniej więcej pułkowi piechoty, natomiast wyposażenie w broń przeciwpancerną było niemal czterokrotnie większe, a ponadto na polu walki kawaleria posiadała większą ruchliwość i swobodę działania, z jednym tylko zastrzeżeniem – kawaleria była bardziej narażona na ataki lotnictwa nieprzyjaciela. Oprócz tego mankamentu – małe, mobilne formacje zaporowe, doskonale uzbrojone, były niezwykle groźnym przeciwnikiem dla Niemców w 1939 roku. Mamy wiele przykładów, kiedy polska kawaleria sprawdziła się znakomicie, potrafiąc powstrzymywać niemieckie dywizje niezależnie od tego czy były wyposażone w czołgi, czy inny sprzęt ciężki. Dzięki temu, że koń posuwa się szybciej niż piechur – kawaleria mogła odskoczyć przeciwnikowi i uformować nową linie obrony ( tzw. walka podjazdowa). Mało tego żołnierze byli również bardziej wypoczęci od piechurów, ponieważ wycofując się na nowe pozycję mogli odespać jadąc na koniach.
W czasie działań wojennych dobrze z odpieraniem ataków niemieckich jednostek pancernych poradziła sobie Wołyńska Brygada Kawalerii płk. Juliana Filipowicza. 1. września czterokrotnie powstrzymała pod Mokrą natarcia niemieckiej 4. Dywizji Pancernej. Niemcy stracili ponad 75 zniszczonych i uszkodzonych czołgów, jednak pod koniec dnia wykrwawiona polska jednostka musiała się cofnąć – dała jednak rzecz bezcenną dla działań wojennych, czyli czas. Pod Mokrą kapral Leonard Żłób z 2. Dywizjonu Artylerii Konnej zniszczył swoją armatą 75mm 14 maszyn niemieckich i jako pierwszy polski żołnierz został, we wrześniu 1939 roku, odznaczony orderem Virtuti Militari. Również pod Mokrą kapral Jan Suski z 2. Pułku Strzelców Konnych zniszczył swoją armatą ppanc 37mm 8 maszyn. Po wycofaniu na nowe pozycje w rejonie lasu Ostrowy, 2 września płk. Filipowicz i jego kawalerzyści znowu opóźnili marsz czołgów nieprzyjaciela wyrządzając przeciwnikowi kolejne straty. Świetnie radzili sobie także kawalerzyści będący w składzie 10. Brygady Kawalerii Zmotoryzowanej pod dowództwem płk. Stanisława Maczka, którzy przez długi czas powstrzymywali niemieckie siły, z taką zaciekłością w walce, że Niemcy zdobywali tereny bronione przez brygadę bardzo wolno. Przykładem męstwa kawalerzystów są bitwy pod Jordanowem i Chabówką, gdzie wraz z innymi oddziałami kawalerzyści skutecznie opóźnili silne natarcie niemieckich jednostek pancernych. Niemcy w walce z 10. BKZ stracili ok. kilkadziesiąt czołgów oraz pojazdów pancernych. W tym miejscu należy również wspomnieć o kapralu Franciszku Dziubie, który ze swojego działa unieszkodliwił 7 czołgów nieprzyjaciela – sam zginął na swoim stanowisku od ognia nacierających niemieckich czołgów. Bitwy 10. BKZ były zwycięskie do tego stopnia bitwa, że przyczyniły się – „do ogromnego podniesienia morale własnego żołnierza, który przekonał się, że można bić, i to dobrze Niemców.” Oczywiście kawalerzyści w tej brygadzie mieli o tyle łatwiej, że wartość bojową tej jednostki stanowiło 1600 maszyn, dywizjon artylerii, dywizjon pancerny, bateria przeciwlotnicza i dywizjon przeciwpancerny. Przy tak dużej sile ognia jaką dysponowała brygada, należy docenić że przez pierwsze pięć dni walk jednostka ta odpierała ataki niemieckich jednostek: 2. Dywizji Pancernej, 4. Dywizji Lekkiej i 1. Dywizji Górskiej. 10 BKZ ówczesnego pułkownika Maczka biła się tak wspaniale, że Niemcy doceniając klasę przeciwnika nadali jej przydomek „Die Schwarze Brigade”, co w tłumaczeniu na polski oznacza „Czarna Brygada”.
Na początku wspomniałem o micie „Szarży polskich ułanów na niemieckie czołgi” – który został utworzony w trakcie zażartych walk odwrotowych 18. pułku ułanów, prowadzony przez płk. Kazimierza Mastelarza. Celem wyjaśnienia mitu „Szabli na czołg”, należy sprostować kilka kłamstw propagandy niemieckiej i PRL-u. Otóż mit ten stworzył włoski korespondent wojenny – Indro Montanelli. Działał on jednak w dobrej wierze, chcąc pokazać polski heroizm i bohaterstwo.
Całe zdarzenie rozegrało się 1 września pod Krojantami. W kontrataku polskich ułanów w szyku konnym na tyły niemieckiej 20. Dywizji Zmotoryzowanej. Mianowicie płk. Mastelarz podczas walki pod Krojantami usiłował ratować dowódcę jednego z sąsiednich szwadronów – Eugeniusza Świeściaka. 18. pułk ułanów nagle natknął się na niemiecką straż tyłową w sile ok. 900 żołnierzy odpoczywających na polanie, wówczas dowódca zdecydował się na szarżę mającą na celu rozbicie i okrążenie batalionu, a w konsekwencji uratowanie swoich kolegów. Polacy postanowili zaskoczyć przeciwnika, a Niemcy otworzyli spóźniony ogień. Jednak szarży już nic nie mogło powstrzymać, impet polskiego uderzenia rozbił niemieckie linie obrony, zmuszając Niemców do wysłania czołgów na polskich ułanów. W walce pułkownik Mastelarz i jego sztab zginęli skoszeni ogniem ckmów. Gdy tylko Polacy zorientowali się, że czołgi wkroczyły do akcji, wycofali się i odskoczyli od przeciwnika. Nieoczekiwanie przebieg walki dał początek legendzie o szarżach polskich ułanów na czołgi, wykorzystanej następnie przez niemiecką propagandę. Prawda o tej szarży wyglądała jednak nieco inaczej i po latach zdziwiła nawet Montanelliego, któremu podrzucono już sfabrykowaną wersję zdarzeń. Słowem wspominając o Montanellim, to przybył on do Polski we wrześniu 1939 roku, aby relacjonować sukcesy sojusznika III Rzeszy czyli Włoch. W swoich artykułach opowiadał o niezwykłej odwadze i poświęceniu polskiego żołnierza doprowadzając do wściekłości włoskich i niemieckich przełożonych. Montanelli pisał o Polakach jak o wielkich patriotach, broniących za wszelką cenę stawali w obronie swojego kraju, jak z niebywałą pozytywną agresją szli na śmierć w imię Ojczyzny. Co ciekawsze, opowieść o Polakach szarżujących na niemieckie czołgi była wymysłem, zlepionym na podstawie kilku fragmentarycznych opowieści obserwatorów, a nie relacją bezpośredniego uczestnika tej rzekomej szarży. Niemniej jednak, nie sposób odmówić jej twórcy dobrych chęci, które spotkały się z sympatią narodu włoskiego dla walecznych i pełnych ducha bojowego Polaków.
Legenda niemieckich wojsk pancernych – Feldmarszałek Heinz Guderian pisał o obawach sztabowców przed polską kawalerią po szarży pod Krojantami – „(…) zameldowała po północy, że naciskana przez polską kawalerię, zmuszona jest cofać się. W pierwszej chwili po prostu oniemiałem, potem jednak wziąłem się w garść i zapytałem dowódcę dywizji, czy słyszał kiedykolwiek o tym, aby pomorscy grenadierzy uciekali przed nieprzyjacielską kawalerią. (…) Gdy przybyłem tam o 5 rano stwierdziłem, że sztab dywizji do pewnego stopnia jest w dalszym ciągu bezradny. (…)”. To chyba najlepszy komentarz dotyczący działań polskich ułanów.
Podczas wojny 1939 roku polska kawaleria wykonała 16 szarż, żadna nie była jednak celowo przeprowadzona na pojazdy opancerzone. Zaledwie raz zdarzyła się sytuacja, kiedy to polscy ułani nieświadomie szarżowali na niemieckie czołgi. Miało to miejsce 19 września w czasie próby odbicia polskich oddziałów z pierścienia niemieckiego okrążenia po przegranej bitwie nad Bzurą. Oddziały kawalerii przebijające się do Warszawy nie zostały wysłane przez dowódców na czołgi umyślnie. Jedyna szarża Polaków na niemieckie czołgi w Wólce Węglowej była dziełem przypadku. Otóż dowódca 14. Pułku Ułanów płk. Edward Godlewski podjął decyzję o skróceniu drogi do Warszawy, skręcając w kierunku południowym. Niespodzianie oba pułki natknęły się, w Dąbrowie Leśnej koło Wólki Węglowej, na Niemców, a płk E. Godlewski dał znak do szarży. Ułani tym brawurowym atakiem zaskoczyli Niemców podczas odpoczynku. Dzięki odwadze polskich żołnierzy pozycje wroga zostały przełamane. Niestety, nie rozpoznano, że w Mościskach, na skraju wsi, ustawione jest gniazdo niemieckich karabinów maszynowych. Ułani, będąc już w szarży natknęli się na zaparkowane niemieckie czołgi. Na atakujących Polaków spadł grad pocisków, jednak pomimo ciężkich strat (ok. 105 zabitych ułanów i 100 rannych), natarcie powiodło się, a oddziały przebiły się do Warszawy.
Relacja z szarży por. Kazimierz Klaczyński: „Pędzimy rozciągnięci grupami. Aleją przebiegają piesi – zapewne załogi czołgów. Rąbiemy szkopów. Toż przy mnie jednego ktoś obala koniem. Podrywa się Rąbię i w garści pozostaje mi tylko rękojeść. Szabla pękła – zapale rąbnąłem w wystającą lufę czołgu. Przede mną grupa ułanów, a wśród nich sztandar 14 pułku. Nagle sztandarowy pochyla się w tył – drzewce dotyka ziemi – za chwilę padną razem. Lecz nie, ktoś doskakuje z boku, porywa za orła, podrzuca go w górę i już trzyma go pewnie[był to kpr. Bronisław Czech]. Ogień jakby słabnął. Dopadamy do ostatnich budynków, w prawo droga w otwarte pole. Kule jednak nas ciągle gonią. Jeszcze więc raz w prawo z wielkim łukiem i lądujemy z rozmachem w gęstym młodym lesie. Za zagajnikiem kilka zagród i szosa. Tam ruszamy. Wszystko skąpane we krwi. Prawie każdy ułan i koń jest ranny”. Należy podkreślić, że ta szarża otworzyła rozbitkom z armii gen. Kutrzeby drogę do walczącej Warszawy. Była to piękna, bohaterska i zwycięska, mimo owych czołgów, szarża, a także jeden z najpiękniejszych epizodów w całej kampanii. Warto przypomnieć, że również nad Bzurą kawalerzyści generała Romana Abrahama poturbowali przyboczną jednostkę Führera, Leibstanderte SS-Adolf Hitler. Niemiecki dowódca Josef Sepp Dietrich, pełen podziwu dla Polaków przyznawał: „Polacy nacierali z wielkim uporem i wciąż dowodzili, że wiedzą jak należy umierać”. Generał Waffen-SS Kurt Meyer pisał o walczących nad Bzurą Podolskiej, Wielkopolskiej i Pomorskiej Brygadach Kawalerii – „Polacy nacierają z niezwykłą determinacją i raz po raz dają dowody, że nie boją się śmierci”. Ostatnim akcentem pięknej karty polskiej kawalerii jest jej udział w szlaku bojowym SGO „Polesie”, gdzie pod dowództwem generała Podhorskiego polskie jednostki zagroziły bezpośrednio sztabowi 13. Dywizji Piechoty Zmotoryzowanej i samemu generałowi Otto. Po kapitulacji 6. października SGO „Polesie” pod Kockiem, niemieccy dowódcy usilnie dopytywali się generała Kleeberga (dowódcy SGO ”Polesie”), czy kawaleria również złożyła broń i z wyraźną ulgą przyjęli pozytywną odpowiedź. Moi rodzice pochodzą z terenów ostatnich walk SGO i często ktoś starszy wiekiem wspomina, że wiele koni biegało samotnie po wsiach, gdy jesienią 1939 roku pod Kockiem nastąpiła ostatnia kapitulacja polskiego wyższego związku taktycznego.
Niemiecka propaganda uczyniła z Polaków lekkomyślnych lub wręcz głupich ludzi szarżujących na niemieckie czołgi. Utrwalone później przez niemiecką kinematografię propagandowe kadry filmów są rzekomym dowodem, że taka sytuacja „miała” miejsce. Joseph Goebbels wykorzystał szarżę do celów propagandowych, by udowodnić głupotę i nieracjonalne myślenie Polaków, wobec czego nie mogliby by być zdolni do samodzielnego rządzenia własnym krajem. Otóż większość ludzi, zarówno w Polsce, jak i poza granicami kraju wierzyła w ten stek bzdur mając jeden argument – „tak było pokazane w filmie”. To wielkie kłamstwo, z którym należy skończyć. Co nie jest jednak łatwe, bo temat ten podchwycili również polscy komuniści. Stalin bardzo chętnie przyjął tok myślenia Goebbelsa, usprawiedliwiając własne działania przeciwko Polsce, a także chcąc skompromitować dowódców II RP. W tym celu niemiecka propaganda umieściła scenę ataku polskich ułanów na niemieckie czołgi. Film ten powstał w 1941 roku i nosił nazwę „Kampfgeschwader Lützow”, a role polskich ułanów odgrywali żołnierze słowaccy. Pomimo to, iż film „Kampfgeschwader Lützow” stanowił niemiecką propagandę nazistowską, będąc jednocześnie kłamliwym dokumentem, to jego fragmenty wykorzystywano później często na Zachodzie w historycznych filmach dokumentalnych, jako autentyczne zdjęcia ilustrujące „kampanię wrześniową”. Swoją cegiełkę dołożyli również polscy filmowcy, którzy utrwalali „mit szabli na czołgi”, między innymi Andrzej Wajda w filmie „Lotna”. Niestety, nawet dziś zdarza się, że w polskim życiu publicznym mówi się o „szarży polskich ułanów z szablami na niemieckie czołgi”.
Podsumowując w szczególnych warunkach kampanii wrześniowej, polska kawaleria zapisała wspaniałą kartę. Jednostki te nie okazały się bynajmniej anachronizmem. Stało się tak, nie tyle dzięki spektakularnym szarżom, ale niedocenianym w walce walorom zaporowym. Mobilna i wyposażona w „niezłe” działka przeciwpancerne kawaleria, była w istocie najbardziej skutecznym środkiem hamowania postępów niemieckich czołgów. Jednostki kawalerii potrafiły w późniejszych etapach kampanii skuteczniej nękać wroga i następnie wymykać się z okrążenia, niż o wiele bardziej znużona fizycznie odwrotowymi